Tak oto robiło się wilkołaki 20 lat temu... Oczywiście grubo przejaskrawiam, ale film z efektami specjalnymi w dzisiejszym rozumieniu niewiele ma wspólnego. Wilkołaki to ubrani w futra aktorzy, z żółtymi soczewkami, podwieszeni bezczelnie na linach sadzą kilkumetrowe susy i brykają po ścianach. I wszystko byłoby fajnie... w teatrze.
Nie wiem czy taki był zamiar twórców, ale wyszło stare kino.
Scenariusz traktuje o miłości, poświęceniu i wyborach między mniejszym a większym złem, czyli o oklepanych bzdetach. To samo w sobie nie byłoby złe, gdyby podane było w sposób wykazujący chociażby nutkę oryginalności. Ale nie jest. Źli ścigają dobrych i wiemy wszyscy jak to się skończy...
Daję 3/10 za charakteryzację (teatralna, ale bez komputera) i pomysł wyjściowy.
A tak w ogóle to zachodzę w głowę co te wilkołaki miały wspólnego ze skinwalkerami, które wg opisu na początku filmu miały jakoby mieć różne nadnaturalne moce nabywane poprzez krew innych ludzi... Wychodzi na to, że skinwalker to zwyczajny wilkołak (choć np. wikipedia podaje trochę inne informacje).