Każdemu, komu przypadł do gustu wyżej wymieniony tytuł, polecam "Ostatnie dni na Marsie". Fani "Coś" czy filmów o zombie też nie powinni być zawiedzeni, choć tutaj akcja dzieje się o 21,5 minuty świetlnej z dala od Ziemi i mniej jest elementów gore. Niemniej ja oceniam film na średnio wysmażony. Jak wiemy po gatunku sci-fi możemy spodziewać się wielu rzeczy wytworzonych w chorej wyobraźni scenarzystów (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), lecz twórcy powinni pamiętać też o pierwszym członie "science". A jest kilka naukowych niezgodności: filmowe Słońce na Marsie ma podobną wielkość jak te widziane z Ziemi, grawitacja powinna być wynosić ok. 1/3 ziemskiej, powinno to być widoczne przy chodzie, podnoszeniu bądź przenoszeniu przedmiotów itp., a antybiotyk podany trupowi nie powinien zadziałać - bez krwiobiegu nie miałby szans rozprzestrzenić się po ciele. Ponadto kilka uwag co do logiki: wysyłamy ludzi na Marsa i nikt z nich nie jest lekarzem? Czy tylko jeden gość potrafi połączyć się ze stacją na orbicie? Albo posiadamy technologię pozwalającą nam przetrwać na czerwonej planecie, a nie możemy wyposażyć kosmonautów w kamery na hełmach?
I żeby nie wyszło, iż jestem tylko malkontentem: film oglądnąłem "jednym tchem", bez ziewania czy przerw na herbatę. Ogólnie fabuła jest ok, gra aktorów solidna. Podobały mi się też ujęcia "z ręki" czy planu dalekiego oraz bardzo szczegółowe odwzorowania skafandrów oraz wyposażenia modułów.
To tyle, miłego oglądania.